Ścielże się, obrusie, jako śnieżek biały,
Drogie rączki mej żony ciebie rozkładały,
Rozkładały ciebie na tym długim stole,
Aby było dla gości miejsce w naszym kole.
Gospodarze zasiedli i goście w ich kole,
Lecz jedno nakrycie zbywało na stole.
Służący chciał sprzątnąć, pan rzecze – niech będzie,
Kto trafi na obiad, ten sobie zasiędzie.
Niedługo czekano – przychodzi sierota,
Nieśmiałość na licu, a w sercu tęsknota.
Pan domu siąść kazał do stołu chłopczynie,
A wszyscy uznali szlachetność w tym czynie.
I cóż to dziwnego – rzecze pan do gości –
Że przyjąłem do stołu sierotę z litości,
Że jedno nakrycie, które tu zbywało,
Tej biednej sierotce w końcu się dostało.
Bóg – dobry bez granic – codziennie pospołu
Pozwala spożywać ze swojego stołu.
W tym daje nam przykład – tak czynić potrzeba,
Kto chce być szczęśliwy i łaskę mieć nieba.