Kiedy ucichnie szum i gwar nicości,
Gdy noc usiądzie na krawędzi nieba,
To wtedy w ciszy, w całej mej lichości
Wołam do Ciebie: „Daj mi swego chleba!”
Kiedy me serce boleśnie kołacze,
To pośród długich i bezsennych nocy,
Tobie się modlę i przed Tobą płaczę.
Z tobołem win mych i ułomności,
Aby przez Twoje wiecznie żywe rany
Zatonąć w morzu Ojcowskiej miłości.
Trwoga i wstyd, i żałość, ból i rozpacz głucha,
Że w takim stanie przychodzę do Boga,
Że tak zasmucam danego mi ducha.
(Zgubiona w drodze bez celu dążenia)
W codziennym grzechu cała unurzana,
Twego jedynie pragnąca zbawienia.
Przychodzę słaba, przez Ciebie wzmocniona
Przychodzę grzeszna, przez Ciebie zbawiona
Przez Krzyż i Golgotę Twoją oczyszczona.
I wzrok miłości pełen i pokoju;
Czuję, jak duszę obmywasz krwią swoją,
Serce hartujesz do dalszego boju.
Staje się lekkim jak piórko ptaszęcia.
Po Tobie płyną cudnych pociech zdroje
Wypełniające całe serce moje.
Że mnie miłujesz i że mi przebaczasz.
Że mi pomagasz w najsmutniejszym stanie,
Że swoje skrzydła nade mną roztaczasz.
Żem jest podziwem niepojętym zdjęta.
I w tej radosnej ciszy zasłuchana
W której łaska Twoja zdejmie śmierci pęta.